Natalia Piechota | 14 czerwca 2015
Przed tygodniem zakończyła się kolejna edycja Roland Garros, który razem z Australian Open, Wimbledonem oraz US Open składa się na tenisowy Wielki Szlem. Tegoroczny finał męskich rozgrywek dostarczył silnych sportowych emocji, ale to nie o nich i o meczach będzie mowa, lecz o wszystkim wokół nich…
Będąc w Paryżu na przełomie maja i czerwca trudno nie słyszeć o tenisowych zawodach na ceglanej mączce, nawet jeżeli nie jest się miłośnikiem tej dyscypliny czy sportu w ogóle. Przede wszystkim w oczy rzucała się gigantyczna piłka tenisowa zawieszona na Wieży Eiffla. To jednak nie wszystko. Pod głównym punktem stolicy Francji, na Polach Marsowych, stworzono mini-miasteczko Roland Garros. Można tam było rozsiąść się wygodnie na trawie i podziwiać tenisowe zmagania na telebimie lub specjalnie utworzonym korcie, na którym młodzi zawodnicy rywalizowali o możliwość występu w przyszłorocznym turnieju. Wokół zorganizowano punkty sprzedaży biletów, pamiątek oraz atrakcji przygotowanych przez partnerów, jak gra interaktywna linii lotniczych Emirates czy możliwość bezpłatnego sprawdzenia prędkości swojego serwisu dzięki Longines (ta sama przyjemność na kortach Rolanda Garrosa kosztowała 2 euro, a dochód został przeznaczony na cele charytatywne). W innych punktach Paryża również było mnóstwo odniesień do tenisa, głównie za sprawą reklam oficjalnego timekeepera.
Sam kompleks tenisowy, na którym rozgrywany jest francuski Wielki Szlem, robi duże wrażenie. Kilkanaście kortów, na czele z Kortem Philippe’a Chartier mieszczącym 15 tys. widzów, gości co roku tenisistki i tenisistów rywalizujących w grze pojedynczej, podwójnej i mieszanej, a także w ramach rozgrywek juniorów oraz legend tenisa. Natomiast pasjonaci mogą podziwiać ich zmagania, mając w zasięgu kilkunastu kroków niezbędną infrastrukturę usługową. Spacerując między kortami mija się punkty gastronomiczne, z pamiątkami oraz innymi atrakcjami, a także stanowiska stacji telewizyjnych. Mimo rozległości terenu trudno się na nim zgubić, ponieważ wszystkie obiekty zlokalizowane są wzdłuż krzyżujących się alei: Marcela Bernarda i Suzanne Lenglen oraz przy Placu (tenisowych) Muszkieterów. Sezon 2015 r. będzie jednak jednym z ostatnich, kiedy korty Rolanda Garrosa przyjmują tenisistów i kibiców w takim kształcie, ponieważ zaplanowano modernizację obiektu. Tym samym też, Paryż jako ostatni Wielki Szlem doczeka się rozsuwanego dachu nad kortem centralnym (takie rozwiązanie zastosowano już na Wimbledonie i w Melbourne, a w Nowym Jorku trwa budowa). Przykry jest natomiast fakt, że choć o konieczności inwestycji mówiono już od jakiegoś czasu, to zdecydowaną deklarację ze strony władz w zakresie finansowego wsparcia modernizacji obiektu udało się uzyskać dopiero po wypadku, podczas którego element konstrukcji Kortu P. Chartier spadł na kibiców siedzących na trybunach. Na szczęście nikt poważnie nie ucierpiał.
Znakiem naszych czasów jest podsumowanie turnieju, zawierające nie tylko czysto sportowe statystyki oraz dane dotyczące frekwencji (463 tys. gości), ale także informacje o aktywności uczestników w mediach społecznościowych (7,5 mln tweetów) czy pobraniach oficjalnej aplikacji mobilnej (1,2 mln) lub wejściach na stronę www.rolandgarros.com (prawie 500 mln). Roland Garros towarzyszy nam wirtualnie jeszcze przed zakupem biletów, aż do zakończenia ostatniego meczu finałowego, a nawet dłużej. Po założeniu konta na stronie otrzymamy informację, kiedy rozpocznie się sprzedaż biletów. Natomiast tego dnia musimy się liczyć z dłuuuugim oczekiwaniem. Ale tutaj też organizatorzy wyszli naprzeciw fanom tenisa i nie czekając aż ich serwery padną z przeciążenia ograniczyli dostęp do strony, umożliwiającej kupienie biletów. Komunikat, że przede mną czeka ponad 10 tys. użytkowników, a przewidywany czas oczekiwania to ok. 3 godz., zdecydowanie nie napawał entuzjazmem, ale przynajmniej było wiadomo, czego się spodziewać. A ostatecznie nie trzeba było czekać aż tak długo.
Mając już upragniony bilet, regularnie przychodziły maile zachęcające do pobrania oficjalnej aplikacji mobilnej, wcześniejszego zamówienia posiłków, zakupu gadżetów turniejowych czy aktywności w mediach społecznościowych i tagowania swoich wpisów oraz zdjęć #INSIDERG. Wiadomości zawierały również informacje praktyczne o tym, jak dotrzeć na miejsce, jakie reguły obowiązują na kortach i co ciekawego poza meczami można obejrzeć w tenisowym kompleksie. Powyższe wskazówki można było znaleźć również w aplikacji. Wysyłała ona krótkie komunikaty oraz zawarto w niej wszystkie niezbędne informacje: od lokalizacji obiektów, przez rozkład kortów, plan gier, harmonogram imprez towarzyszących, aż po usługi gastronomiczne, a także zachętę do robienia selfie z kortami i tenisistami w tle. Problem polegał na tym, że o ile w kompleksie było dostępne darmowe wi-fi, o tyle na trybuny centralnego kortu im. P. Chartier nie dochodziło (ale może to i lepiej…). Innym mankamentem było wyświetlanie się planu rozgrywek tylko na dzień, na który kupiło się bilet oraz częste zawieszanie się aplikacji.
Na kilka dni po zakończeniu turnieju wpłynął kolejny mail z podziękowaniem za udział, zachętą do uczestnictwa za rok oraz prośbą o wypełnienie ankiety (wreszcie ktoś znalazł odpowiednie sformułowanie na określenie mojej fascynacji tenisem :)
fot. Natalia Piechota
To teraz wiem o co z tym miastem chodzi:P jak w Paryżu PSG grało z Barceloną, to oprócz kilku samotnych kibiców w koszulkach nic na to nie wskazywało, ciężko było nawet znaleźć jakiś pub z transmisją meczu na żywo.
Świetny artykuł :) i to ‚Addicted’ autorki… :D nie trudno się domyślić :)
Pingback: Co dalej z terminem Australian Open, czyli o znaczeniu interesariuszy | tourism in the city