Zmyślony Turysta | 30 marca 2016
Każdy z nas tak miał – siedząc na plaży, patrząc prosto na morze, zastanawialiśmy się, co jest dokładnie na przeciwległym brzegu, lub gdzie byśmy dopłynęli, gdybyśmy płynęli cały czas przed siebie. (Ile miałem wtedy lat, może dziesięć, marzyłem na plaży w Mielnie o tym, że kupię z siostrą materac, ale nie taki dla dzieci, z wizjerem do oglądania tego co jest pod wodą, ale taki duży, dla dorosłych, i wypłyniemy sobie, niezauważeni przez ratownika, a potem przez okręty patrolowe, do Szwecji, i ściągniemy rodzinę, jak już się tam urządzimy. Oczywiście widziałem tą Szwecję, wszyscy widzieliśmy, ale bardzo często niedokładnie lub za jakąś dziwną mgłą).
Ale do meritum. Jest taki jeden człowiek – komercyjny naukowiec, czyli lekki świr, nazywa się Andy Woodruff – który sprawdził, i to dokładnie, bo jest multimedialnym kartografem, gdzie byśmy dopłynęli płynąc na wprost, albo na co patrzymy, stojąc na plaży prostopadle do brzegu. Skupił się na razie na wybrzeżach oceanów i stworzył globalne mapy gapienia się w morza i oceany kreśląc linie, biorąc oczywiście pod uwagę krzywizny ziemi i ukształtowanie terenu.
Okazuje się, że z Europy dopłynęlibyśmy nawet do południowych krańców Ameryki Południowej i na Alaskę, ale ogólnie zasięg widokowy mamy mizerny. Najgorszy ze wszystkich. Za to Australijczycy gapić się mogą nawet na Nowy Jork. Gdyby weszli do wody, mogliby przepłynąć przez dwa oceany, omijając pięknym łukiem (na mapie, bo w wodzie cały czas prosto) Afrykę i dotarliby do wschodnich wybrzeży Stanów i Kanady. Antarktyda też tworzy całkiem fajny obraz widokowy. Zresztą zobaczcie sami.
—-
Grafika: Andy Woodruff.