Trzeciego dnia po zamachu w staromiejskich dzielnicach El Raval oraz Barri Gotic oraz na przedzielającym je deptaku La Rambla królują tłumy turystów. Nie widać strachu – przywykliśmy przetrawiać go w mgnieniu oka – wciąż jednak odczuwane jest poruszenie wielonarodowej społeczności, zarówno tej lokalnej, jak i tej przyjezdnej, międzynarodowej.
Bycie miejskim turystą stało się ponownie (ale też tymczasowo) indywidualnym wyzwaniem. Trzeba znaleźć w sobie odpowiedni motyw i właściwą postawę, żeby móc oddać się konsumpcji turystycznej. Nie da się tego robić bez skrępowania. Najczęstsze i najbardziej wygodne, ale też najbardziej przekonujące wyjaśnienie brzmi: „nie damy się im złamać”.
Sama turystyka była już wcześniej wykorzystywana jako przedmiot masowego terroru. Najbardziej śmiercionośny efekt udało mu się osiągnąć na Bali, gdzie od bomb wybuchających we wnętrzach klubów tanecznych oraz przed nimi zginęło ponad 200 osób dwudziestu trzech narodowości. Działo się to jednak 15 lat temu, w erze terroryzmu zorganizowanego i zaplanowanego, poza tym w klasycznym turystycznym kurorcie Kuta, daleko od Europy. Zdążyliśmy zapomnieć.
W Barcelonie amatorski, sieciowy terroryzm uderzył w turystykę wielkomiejską w najbardziej bezpośredni i precyzyjny sposób. Nawet wtedy, gdy samotne wilki atakowały w innych metropoliach świata, „składniki” nie były tak starannie dobrane.
Zamachowcy wybrali topowe miasto światowej turystyki – piąte według European Cities Marketing (19 milionów noclegów w 2016 roku) i dwudzieste piąte na świecie według Euromonitor International (ponad 6,6 mln turystów zagranicznych rocznie). Miasto wieloetniczne i lokalne jednocześnie, które otwarty wizerunek zawdzięcza globalnym imprezom sportowym i kulturalnym. Wybrali La Rambla, najbardziej rozpoznawalny deptak, absolutny must-visit z TripAdvisora, tłoczny o każdej porze dnia i nocy, miejsce świętowania indywidualnych i zbiorowych sukcesów oraz świąt. Wreszcie wybrali szczyt sezonu turystycznego, sam środek sierpnia, miesiąca uznawanego w całej Europie jako urlopowy.
Musimy zdać sobie sprawę z tego, że turystyka wielkomiejska została użyta do celów terrorystycznych nie tylko z uwagi na atrybuty, które reprezentuje, czyli dostępność, otwartość, globalność, kosmopolityzm, wielokulturowość, mobilność, różnorodność form spędzania czasu i motywów przyjazdu. Została użyta przede wszystkim ze względu na wspólne narzędzia komunikacji.
To paradoks – zarówno turyści, jak i terroryści wykorzystują media społecznościowe jako główne źródło przekazu, z tego samego powodu – tylko tam emocje są tak doceniane i rozpowszechniane. W mgnieniu oka obowiązujący obecnie trend turystyki czasu wolnego określany jako 3F, czyli „fun, friends and feedback” zostaje przekonwertowany na „fear, fuss and fatalities” lub „fright, funerals and fever”, przy czym fuss oraz fever są oczywiście przenoszone drogą społecznościową.
Wygląda na to, że odmiana terroryzmu amatorskiego, banalnego, z użyciem dostępnych pod ręką narzędzi oraz samochodów, będzie trwał. Jest on po prostu najprostszy, dostępny dla każdego i po prostu modny. Jedynym sposobem na jego powstrzymanie jest wprowadzenie restrykcji odczuwalnych przez wszystkich, do których szybko przywykniemy. W latach 70. i 80. nagminnie porywano samoloty, po czym wprowadzono wiele przepisów z zakresu bezpieczeństwa na lotniskach. Terroryzm 11 września 2001 roku pozostawił po sobie dalsze restrykcje odnośnie zachowania się w samolocie oraz zawartości bagażu podręcznego do niego wnoszonego. Kontrola cybernetyczna, narzędzie profilaktyki antyterrorystycznej, która pozbawia nas prywatności, jest już codziennością. Jestem pewien, że zaakceptujemy i przyzwyczaimy się do bramek i kontroli osobistej w najpopularniejszych atrakcjach turystycznych, jeśli będzie to konieczne.