Jesień, odruchowo wracam do Houellebecqa. Platforma jest – poza innymi interpretacjami – powieścią na wskroś turystyczną. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że branżową. Houellebecq opisuje w niej nie tylko szeroko pojęte uroki konsumpcji turystycznej, ale odtwarza marketingowy proces tworzenia pakietów produktowych. Od pomysłu do ostatecznej, nomen omen, fazy cyklu życia.
Tym razem w e-wersji, można łatwiej zaznaczać cytaty. One najważniejsze, houellebecqowskie spojrzenie przywraca zdrowy dystans do „największego przemysłu świata”, w którym siedzę po teoretyczne uszy.
Najpierw motto, ironia tylko lekko wyczuwalna:
Celem przedsiębiorstw turystycznych jest uszczęśliwianie ludzi przez pewien okres w zamian za określoną kwotę. Może się to okazać łatwe albo niemożliwe – zależnie od upodobań ludzi, proponowanych usług i rozmaitych innych czynników.
O kształceniu turystycznym, wyborne:
Lubił podróże. Ona też lubiła podróże, no, dosyć lubiła; zdecydowała się więc na zrobienie dyplomu z turystyki. Intelektualny wysiłek, jakiego wymagały długie studia, nie odpowiadał jej naturze. Był to błąd, szybko zdała sobie z tego sprawę. Poziom innych studentów wydał się jej bardzo niski, wszystkie egzaminy zaliczała bez najmniejszego wysiłku i mogła z łatwością zakładać, że uzyska dyplom.
Przechodzimy dalej, socjologia podróży i wypoczynku, trzy cięcia:
Mieszkańcy Europy Zachodniej, kiedy tylko mają kilka dni wolności, pędzą na drugi koniec świata, przemierzają samolotem połowę kuli ziemskiej, zachowują się dosłownie tak, jakby uciekali z więzienia. Nie krytykuję ich; mam zamiar zrobić to samo.
(…)
Moje marzenia są zwyczajne. Jak wszyscy mieszkańcy Europy Zachodniej, chciałbym podróżować. No, ale wynikają z tego różne problemy, bariera językowa, zła organizacja środków transportu, ryzyko kradzieży czy oszustwa; żeby wyrazić rzeczy w sposób dosadniejszy: to, czego naprawdę bym sobie życzył, to uprawianie turystyki. Mamy takie marzenia, na jakie nas stać; moim marzeniem jest podróżować bez końca: „Ta trasa stanie się twoją pasją”, „Pobyty pełne barw” oraz „Przyjemności na zamówienie” – by przytoczyć tematy trzech katalogów Nouvelles Frontières.
(…)
Pierwsze rozdziały książki opisywały przekleństwo turysty ogarniętego szałem poszukiwania miejsca „nieturystycznego”, turysty, który przez samą swą obecność je dyskredytuje i w ten sposób coraz bardziej zatraca się w swych poszukiwaniach; stopniowo stają się one bezcelowe. Jak powiedziała mi Valérie, przypomina to beznadziejne położenie człowieka chcącego pozbyć się swego cienia, dobrze znane w środowisku turystycznego biznesu. W socjologii nazywa się to paradoksem double bind.
Marketing w turystyce:
Ostatni dzień urlopu spędziłem w rozmaitych biurach podróży. Lubiłem przeglądać katalogi z ofertami wakacyjnymi, ich abstrakcyjny charakter, sposób, w jaki sprowadzano w nich różne miejsca na Ziemi do ograniczonych możliwości odczuwania szczęścia i do cenników; zwłaszcza ceniłem sobie system stawiania pewnej liczby gwiazdek, żebyśmy wiedzieli, jak intensywnego szczęścia mamy prawo się spodziewać. Ja nie byłem szczęśliwy, ale do szczęścia żywiłem wiele szacunku i wciąż dążyłem do jego osiągnięcia.
(…)
Proszę koniecznie gdzieś wstawić do katalogu słowa „magiczne chwile”, dziwne, ale to zawsze jest dobrze odbierane.
Zachowania nabywcze turystów:
Amatorzy podróży i zwiedzania oczekują na dobrą sprawę przede wszystkim potwierdzenia tego, co przeczytali w przewodnikach.
(…)
Przechadzając się przez kilka minut po ulicach Patong Beach, zdałem sobie sprawę, że wszyscy turyści – wytwór cywilizowanego świata –zebrali się tutaj wzdłuż dwóch kilometrów brzegu morskiego. Na przestrzeni kilkudziesięciu metrów spotkałem Japończyków, Włochów, Niemców, Amerykanów, nie licząc kilku Skandynawów i bogatych turystów z Ameryki Południowej. „Wszyscy jesteśmy tacy sami, wszyscy pragniemy słońca”, jak mi mówiła panienka z agencji podróży. Zachowywałem się jak modelowy, przeciętny klient: wynająłem leżak wraz z materacem i parasol, skonsumowałem kilka sprite’ów; w wodzie zanurzałem się umiarkowanie. Fale były łagodne. Wracałem do hotelu koło piątej, średnio zadowolony z dnia wolnego, ale zdecydowany, żeby nadal tak to się toczyło. I was attached to a delusive existence. Zostały mi jeszcze do zaliczenia bary z hostessami; zanim udałem się do właściwej dzielnicy, włóczyłem się, oglądając z zewnątrz restauracje. Przed Royal Savoey Seafood zauważyłem parę Amerykanów wpatrujących się z przesadną uwagą w homara. Dwa ssaki i jeden skorupiak, pomyślałem sobie. Podszedł do nich uśmiechnięty kelner, przypuszczalnie chciał zachwalać świeżość towaru. W sumie trzy, myślałem dalej machinalnie.
Różnice kulturowe w turystyce:
Tłum złożony z osób samotnych, rodzin, par przetaczał się bez przerwy ulicami; wszystko to wyglądało bardzo niewinnie. Czasami, gdy już sobie nieźle podpiją, starsi wiekiem Niemcy łączą się w grupy i zaczynają śpiewać powolne, nieskończenie smutne piosenki. To na ogół bardzo bawi tajskich kelnerów, otaczają ich natychmiast, wydając krótkie okrzyki.
Transport i logistyka w turystyce:
Podróżować w dzisiejszych czasach samolotem, niezależnie od tego, jaką linią lotniczą, niezależnie od celu podróży, oznacza, że człowiek przez cały czas trwania lotu jest traktowany jak kawał gówna. Skuleni w śmiesznie małej przestrzeni, z której trudno się wydostać, nie przeszkadzając sąsiadom siedzącym w tym samym rzędzie foteli, od razu słyszymy serię zakazów wydawanych przez stewardesy z przyklejonymi do ust fałszywymi uśmiechami. Gdy tylko wchodzimy na pokład samolotu, natychmiast zabierają nam wszystkie rzeczy i zamykają w schowku na bagaże –do którego, aż do lądowania, nie można mieć pod żadnym pozorem dostępu. Przez cały lot wymyślają najrozmaitsze szykany, uniemożliwiając wszelki ruch i w ogóle jakąkolwiek aktywność, poza tymi, które przewiduje ściśle określony, dość ubogi repertuar: degustacja napojów gazowanych, amerykańskie filmy na wideo, zakupy produktów po cenach wolnocłowych. Ciągłe poczucie niebezpieczeństwa, podsycane obrazami katastrof lotniczych, jakimi żywi się nasza wyobraźnia, narzucony bezruch w ograniczonej przestrzeni wywołują stres tak gwałtowny, że podczas dłuższych rejsów zdarzają się zgony na atak serca. Obsługa samolotu stara się za wszelką cenę zwiększyć ów stres, zabraniając zwalczać go tradycyjnymi metodami. Pozbawieni papierosów i lektury pasażerowie coraz częściej pozbawiani są również alkoholu. Chwała Bogu, te cholerne stewardesy nie przeprowadzają jeszcze rewizji osobistej.
(…)
W autokarze Son znowu zabrała głos. W pasie granicznym, przez który będziemy teraz przejeżdżać, mieszka wielu uchodźców z Birmy, pochodzących z plemienia Karen; nie stanowi to bynajmniej żadnej niedogodności.
Jest też coś na temat branży spotkań:
Babette i Léa, jak się okazało, pracowały w tej samej agencji reklamowej, przede wszystkim organizowały eventy. Eventy? Tak. Z pracownikami różnych instytucji lub przedsiębiorstwami pragnącymi rozwinąć dział mecenatu. Na pewno daje się tam zarobić niezły szmal, pomyślałem. Tak i nie. Przedsiębiorstwa są obecnie dużo bardziej nastawione na „prawa człowieka”, tempo inwestycji się zwolniło. No, ale w sumie jest OK. Zapytałem ich o zarobki: całkiem przyzwoite. Mogło być lepiej, ale jest OK. Niemal dwadzieścia pięć razy więcej niż to, co zarabia robotnik pracujący w przemyśle metalurgicznym w Surat Thani. Gospodarka to wielka tajemnica.
Kulminacja. Ekonomika turystyki, czyli houellebecqowski cel międzynarodowej wymiany turystycznej:
Więc – ciągnąłem swój wywód – z jednej strony kilkaset milionów ludzi żyjących na Zachodzie, którzy mają wszystko, co chcą, tyle że nie mogą osiągnąć satysfakcji z życia seksualnego: szukają, ciągle szukają, ale niczego nie znajdują i są głęboko nieszczęśliwi. Z drugiej strony, kilka miliardów istot, które nie mają niczego, zdychają z głodu, umierają młodo, żyją w nieludzkich warunkach i mają do sprzedania jedynie swoje ciało i swoją dziewiczą seksualność. To naprawdę dość proste do zrozumienia: wytworzyła się idealna sytuacja sprzyjająca wymianie. Szmal, jaki można na tym zgarnąć, jest niemal niewyobrażalny: więcej niż na informatyce, biotechnologiach, mediach; nie da się tego porównać z żadną inną gałęzią gospodarki.
Happy end, w jego stylu:
Już do końca pozostanę dzieckiem Europy, troski i wstydu; nie mam do przekazania żadnego przesłania nadziei. Nie czuję nienawiści do Zachodu, co najwyżej wielką pogardę. Wiem tylko, że wszyscy, absolutnie wszyscy wydzielamy z siebie porami egoizm, masochizm i śmierć. Stworzyliśmy system, w którym po prostu nie da się żyć; co więcej, eksportujemy go do coraz to innych miejsc na Ziemi.
Kurtyna.
P.S. Życie bez czytania jest niebezpieczne, trzeba zadowolić się samym życiem, a to niesie ze sobą pewne ryzyko. To też Houellebecq.
—-
Photo by Igor Ovsyannykov, Yap Chin Kuan, and Frida Aguilar Estrada on Unsplash
Niesamowicie trafne. Porownanie z uciekaniem z wiezienia szczegolnie przypadlo mi do gustu.
W książce jest ich więcej, o wiele bardziej mięsistych
Pingback: Zmyślony Turysta: obok kogo chciałabyś/chciałbyś usiąść w samolocie? | turystyka w mieście