Przyszedł czas na indukowany efekt funkcjonowania gospodarki współdzielenia: pobudzenie popytu inwestycyjnego na nieruchomości przeznaczone na hiperkrótkoterminowy wynajem. A w zasadzie efekt ten nie jest indukowany, ponieważ tworzy go bezpośrednio Airbnb. Pomysł w skrócie wygląda tak: budowa nowych budynków z lokalami na wynajem, a następnie możliwość wynajmu lokali gościom aż do 180 dni w ciągu roku, wszystko w systemie dzielenia zysków pomiędzy deweloperów i najemców, o, przepraszam, hostów.
Dla tych ostatnich w ramach specjalnego programu przyjaznego mieszkalnictwa (jak to ładnie brzmi!) przygotowane są udogodnienia informatyczne wspomagające „zarządzanie homesharingiem” (apki asystujące podczas check-in/out, pomocne w prowadzeniu usług concierge i sprzątania), aby gospodarze nie musieli spotykać się z gośćmi.
Oficjalny cel tej partnerskiej samopomocy – bo przecież nie o biznes tu chodzi, ale o jeszcze silniejszą społeczność – jest szczytny: pomóc biednym najemcom w opłacaniu comiesięcznego czynszu. Na razie zupełnie przypadkowo system obejmie potencjalnych biednych najemców ze strefy metropolitalnej Orlando na Florydzie, którzy się sami zgłoszą do deweloperów, że chcą nimi zostać. Podobno zainteresowanie tą niedolą jest duże, mimo że koszty mieszkania przekraczają tam ponad 50% przeciętnych zarobków.