Zmyślony Turysta | 11 maja 2016
Tak tłustego Cannes nie było dawno.
Chociaż mi wystarczyłby tylko dzisiejszy Woody Allen, czyli przystawka na rozpoczęcie festiwalu, to uczta szykuje się tak obfita, że już same nazwiska kucharzy wywołują dygotanie ekranów. Już teraz zaklinam organizatorów – Złotych Palm powinno być więcej!
Na początek jednak – plakat. Absolutny majstersztyk. Projektanci: Herve Chigioni i Gilles Frappier, inspiracja: Pogarda Jean-Luca Godarda z 1963 roku. Klasyka plakatu festiwalowego już w momencie premiery, jak nie zawiśnie u mnie na ścianie to się po prostu zabiję. Zresztą, wszystkie plakaty z Cannes są rewelacyjne. Niewiarygodne, pod tym względem oni nie mieli złego roku.
Woody jak zwykle poza konkursem, on niczego nie musi. Lubię lekkość i banalność jego ostatnich filmów, nie narzekam, że jest wtórny i gada wciąż o tym samym. Przecież on kręci ciagle jeden film w różnych odsłonach. Cafe Society nie musi być krwistym stekiem, i tak się nie mogę doczekać.
No, ale później, co się dzieje później! Jest nowy Jim Jarmusch, skoro w Tylko kochankowie przeżyją (muszę obejrzeć jeszcze raz) opowiadał o skrajnych odmieńcach, to teraz o skrajnym everymanie.
Jest nowy Asghar Farhadi! Ja Rozstania nie widziałem, ja tam z nimi byłem, a potem nie mogłem pojąć, jak to jest w ogóle możliwe, aby nakręcić tak bezstronne arcydzieło. Na jego film Salesman czekam jak na koniec semestru.
Jest nowy Xavier Dolan – on kiedyś Palmę dostanie, to pewne – i to z Vincentem Casselem w roli głównej.
Jest rewelacyjna Andrea Arnold – to ta od Fish Tank i Red Road – a z nią ten artystyczny świr Shia LaBeouf.
Jest świetny Cristian Mungiu, on nie robi filmów choćby średnich, znów wjeżdża z tematem dusznych relacji rodzinnych.
Jest Pedro Almodóvar z Julietą i swoim filmowymi kobietami, na razie w nosie mam jego panamskie przekręty, wciąż czekam na powtórkę Wszystko o mojej matce.
A jeśli dodam, że oprócz nich wszystkich ze swoimi nowymi filmami przyjechali bracia Dardenne, Ken Loach, Sean Penn, Nicolas Winding Refn, Park Chan-wook, Steven Spielberg, to zaraz zemdleję. Co niniejszym czynię.
—
[edit 12 maja] Kiedy zaczyna się festiwal w Cannes, automatycznie czekam na relacje Tadeusza Sobolewskiego. Jego nazwisko i nazwa festiwalu to właściwie synomimy. Na szczęście znów tam jest, nadaje w Wyborczej. i napisał już coś, po czym nie mogę się doczekać polskiej premiery 12 sierpnia:
„Café Society” Allena to film zanurzony w kinie, co u autora „Purpurowej róży z Kairu” nie jest niczym nowym. Ale jak to jest, że układanka motywów znanych tworzy tak świeżą, śmieszno-melancholijną całość? Intryga, prowadzona przez narratora – głos spoza kadru należy do Allena – piętrzy dramatyczno-farsowe sytuacje.