Piotr Zmyślony | 18 marca 2016
Pierwszy dzień konferencji Meetings Week Poland na Stadionie Narodowym otworzyła premiera siódmej edycji raportu „Przemysł spotkań i wydarzeń w Polsce 2016” opracowanego przez Poland Convention Bureau Polskiej Organizacji Turystycznej. Był to dobry pretekst do dyskusji o stanie statystyki polskiego rynku spotkań i wydarzeń, której dotyczył panel zatytułowany Wiarygodne i spójne dane o i dla przemysłu spotkań w Polsce. Co dalej? Nie nagadałem się, za mało mi tej dyskusji, zdążyłem tylko postawić diagnozę o schizofrenii, ale zabrakło czasu na argumenty, wrzucam więc parę uwag i przemyśleń.
Po pierwsze,
w obecnie dobrowolnym obszarze statystyki rynku spotkań istnieją różne, nie przeciwstawne, ale równoległe cele/interesy związane z pozyskiwaniem danych. Hotele poszukują informacji, która pozwoli im maksymalizować globalny wynik ze sprzedaży, wynajem powierzchni konferencyjnej może mieć na niego istotny wpływ. Potrzebują zatem dokładnych danych dotyczących krótkich odstępów czasu oraz porównanie danego obiektu do wyników konkurentów. Dane dotyczące całego miasta interesują je w znikomym stopniu. Obiekty stricte konferencyjne potrzebują danych z zakresu częstotliwości i wielkości najważniejszych imprez w wymiarze krajowym, przy czym częstotliwość przekazywania tych informacji jest mniejsza. Wymiar miasta jest dla nich istotny, ale poradzą sobie bez niego. W końcu miejskie convention bureaux potrzebują danych do analizy rozwoju całej lokalnej branży spotkań oraz porównywania konkurencyjności miast na krajowym rynku. Częstotliwość roczna jest najbardziej pożądana, mogą wtedy szacować wpływ branży na gospodarkę miasta, weryfikować skuteczność swoich działań marketingowych oraz wnioskować o większą kwotę finansowania własnej działalności z budżetów miejskich. Skoro nie prowadzą działalności sprzedażowej, wyniki mikroekonomiczne interesują je pośrednio.
Schizofrenia polega na tym, że za gromadzenie i przekazywanie danych do corocznego raportu PCB „odpowiedzialne” są miejskie CVBs, których nie trzeba przekonywać do słuszności tych działań, ale pozyskują je od hoteli i obiektów konferencyjnych, które tej potrzeby bezpośrednio „nie czują” i na ten raport przesadnie nie czekają. Kto inny sieje dane, kto inny zbiera raport. Na razie nie da się inaczej, o tym w punkcie trzecim. Całość opiera się na dobrych relacjach międzypodmiotowych w branży spotkań, chyba żadna inna branża nie nauczyła się tego tak doskonale w tak abstrakcyjnym celu, co należy podkreślać. Ale nawet najdoskonalsze relacje, oparte na ludziach, rozbieżności celów i potrzeb jednak nie załatwią. System pomiaru musi tworzyć dane atrakcyjne zarówno dla podmiotów z branży, jak i na szczeblu miast i całego kraju. System ten powinien tworzyć wartość dodaną dla wszystkich partnerów. Na razie wygrywają ci, którzy skuteczniej zbiorą dane.
Po drugie,
gromadzenie danych według kryteriów UNWTO (czyli od 10 uczestników, czterech godzin trwania oraz celowego opłacenia sali lub obiektu) jest syzyfową pracą. Po pierwsze, jest trudne do zebrania przez obiekty. Po drugie, w raporcie stawia się znak równości między 20-osobowym szkoleniem a 12-tysięczną imprezą targową. Po trzecie, uzyskane liczby słabo przekładają się na realną wartość przemysłu spotkań. Wiadomo – co podkreślają twórcy – że raport PCB ma przede wszystkim wartość promocyjną, jego funkcją jest wskazanie na wciąż rosnący potencjał przemysłu spotkań w takim zakresie, jak tylko się da, czyli na jaki uda się zebrać dane. Kto wyniki odczytuje statycznie, a nie dynamicznie (czyli w kontekście kolejnych lat), błądzi i miota się między wykresami i tabelami.
Już jednak czas, aby pójść krok do przodu – gromadzić coroczne dane dotyczące tych większych spotkań (minimum 100, 200 czy 300 osób – do ustalenia) według ich typu oraz rodzaju obiektu, a co 2-3 lata przeprowadzać badania dotyczące struktury spotkań według wielkości (na podstawie czego uzyskamy odpowiedź, ile mniejszych spotkań przypada na większe w danym typie obiektu).
Po trzecie,
czas na dobrą zmianę w systemie statystyki publicznej. Najlepszym testem siły oddziaływania branży – stowarzyszeń, miejskich convention bureaux oraz Poland Convention Bureau – byłoby stworzenie skutecznego lobbyingu na rzecz objęcia obowiązkiem statystycznym venues, czyli obiektów konferencyjnych. Albo przynajmniej lobbyingu. Informacja statystyczna jest dobrem publicznym i, nie oszukujmy się, najskuteczniejszą, najbardziej rzetelną i najbardziej racjonalną instytucją pozyskującą dane jest GUS, który na razie ma wszystkie spotkania i wydarzenia w niebycie statystycznym.
Po czwarte,
w celu pomiaru wielkości rynku spotkań i wydarzeń nie wystarczy tylko ich liczba. Jest to tylko jeden wymiar. Oprócz niego, ważna jest także: aktywność CVB, liczba pozyskanych, ale jeszcze niezrealizowanych spotkań i wydarzeń, struktura obiektów konferencyjnych i pojemność największej sali, dostępność komunikacyjna miasta, liczba PCO lub agencji eventowych, liczba dostępnych pokoi, stopień obłożenia hoteli, a może nawet średni RevPar itp. Jeśli chcemy porównywać potencjał konkurencyjny miast na rynku spotkań, potrzebny jest bardziej złożony miernik, indeks syntetyczny, stanowiący wypadkową tych kryteriów, które są istotne przy wyborze destynacji jako lokalizacji spotkania i wydarzenia: dostępność, atrakcyjność, koszty, hotele, obiekt, wizerunek i inne, o czym już na Turystyka w mieście pisaliśmy. Indeks powinien być zbudowany zarówno na danych mierzalnych, jak i opinii ekspertów (np. PCO, meeting planerów, CVB).
Po piąte,
czas na odwrócenie spojrzenia z top-down na bottom-up. To miejsca, czyli obiekty i miasta, budują krajowy przemysł spotkań, zatem od tego szczebla powinno się budować metodykę badań, która powinna w kolejnym rzędzie zasilać poziom krajowy. Na razie jest odwrotnie, co wynika z powolnej budowy struktur organizacyjnych. Polskie convention bureaux to młodzi gracze.
Fot.: Stadion Narodowy by Zmyślony Turysta.