MiASTA I TURYSTYKA, TRENDY INNOWACJE, ZARZĄDZANIE TURYSTYKĄ

Miasta kontra Airbnb: kiedy wszystko inne zawiedzie, odwołaj się do mieszkańców

O tym, że trwa zażarta walka o turystykę zrównoważoną w miastach, pisaliśmy już wiele razy (tutaj, tutaj i tutaj). Jednym z jej frontów jest wojna miast z mającymi globalny zasięg internetowymi platformami dostawców usług, które wpisują się w miejski styl życia w formie aplikacji smartfonowej: Lyftem, Uberem czy najbardziej przerażającym i zwalczanym Airbnb.

Warto zdawać sobie sprawę z tego, że dziennikarze i komentatorzy zaangażowani w relacjonowaniu tego konfliktu przedstawiają jego uproszczony i jednostronny obraz. Wynika z niego, że w poszczególnych miastach obserwujemy walkę mieszkańców i reprezentujące ich władze lokalne ze stale rozrastającym się, pożerającym mieszkania, brutalnie gentryfikującym i ziejącym nieludzko wysokimi czynszami korporacyjnym mutantem o nazwie Airbnb, przybyłym z nieznanej krainy ekonomii współdzielenia. Walczy Barcelona i Paryż, Berlin trzyma się mocno, opór stawiają inne miasta, padło San Francisco. Stawką w tej wojnie ma być prawo mieszkańców do swoich miast, jakości życia i wolności obywatelskiej, zagwarantowanych płaconymi podatkami oraz prawem wyborczym.

W tej wojennej narracji zapominamy o tym, że model biznesowy Airbnb czy Ubera polega na komercyjnym udostępnieniu społecznościowej platformy sprzedaży. Przedstawicielami tych korporacji są zatem także mieszkańcy miast, którzy w erze współdzielenia ewoluowali z konsumentów na prosumentów. Odwołując się do wojennej retoryki musielibyśmy stwierdzić, że to mieszkańcy mieszkańcom zgotowali ten los. Więc czy na pewno warto mówić o walce instytucjonalnej, czy zmianach rynkowych, które – jak zawsze – w miastach odczuwane są wcześniej i na większą skalę? Skoro mieszkańcy tworzą nowe korporacje „współdzielenia”, to jak ich zarządy i lokalni „udziałowcy” mają reagować na zarzut działania na szkodę miasta?

Uber ma nieco łatwiej, bo jego usługodawcami i klientami są z reguły mieszkańcy tego samego miasta – ich relacje rynkowe są częstsze i intensywniejsze, co tworzy w każdym mieście dużą armię obrońców. Stałymi partnerami Airbnb w miastach są tylko gospodarze, czyli 3 miliony w całkowitej liczbie 150 milionów mobilnych użytkowników na całym świecie.

W wielu prestiżowych miastach Airbnb jest wyraźnie w odwrocie. Przełom nastąpił w San Francisco, gdzie udała się próba obalenia uchwały rady miasta nakładającej ograniczenia w wynajmie mieszkań do 75 dni w roku. Airbnb otrzymał duże wsparcie od lokalnych gospodarzy, którzy głosowali przeciw tym planom i przekonywali do tego samego innych mieszkańców. Po tym zdarzeniu zarząd firmy przyznał wreszcie, że musi wzmocnić relacje ze swoimi „udziałowcami”, czyli właścicielami domów i mieszkań, którzy są nie tylko gospodarzami, ale mogą stać się lokalnymi ambasadorami i lobbystami firmy w walce z władzami miast, odwołując się także do swoich praw.

Idąc za ciosem, 7 marca firma zaprosiła do swojej siedziby kilkudziesięciu właścicieli wynajmujących za pośrednictwem Airbnb swoje domy i mieszkania. Mogli oni uczestniczyć w posiedzeniu zarządu oraz spotkaniu z CEO Brianem Chesky’m, podczas którego ogłosił on plany bardziej bezpośrednich, społecznościowych zasad funkcjonowania firmy, powstania stałej rady doradczej gospodarzy przy zarządzie oraz utworzenie tysiąca lokalnych „klubów gospodarza” na całym świecie, których firma będzie wspierać.

To nie jest tylko powrót do „zrównoważonego” i społecznościowego wizerunku Airbnb, które poprzez swoje zuchwałe działania zyskało łatkę komercyjnego giganta. To także próba wzmocnienia swojej siły przetargowej w walce z władzami miast. Ta globalna korporacja ma strukturę rozproszonej (trwale tymczasowej) spółdzielni mieszkaniowej z globalną misją. Władze miast muszą zrozumieć, że ekonomia współdzielenia to nie (tylko) zorganizowana grupa awanturników uciekających od podatków, a siła, która wypełniła i „obrandowała” lukę na rynku usług turystycznych. Pora nauczyć się z nią współdziałać, a nie tylko ją zwalczać.


Więcej: H. Somerville, Airbnb Wants to Improve Ties With Hosts for More Effective Advocacy, Skift, 8.03.2017.

Foto: Toa Heftiba, Unsplash, CC Zero.

Zwykły wpis

3 myśli w temacie “Miasta kontra Airbnb: kiedy wszystko inne zawiedzie, odwołaj się do mieszkańców

  1. Pingback: No Grandi Navi, czyli ruch anty(terr)turystyczny w Wenecji | turystyka w mieście

  2. Janek pisze:

    Zadziwiający brak komentarzy. A przecież na usta się samo ciśnie… że w prawdzie airbnb i jego dawcy lokali (spółdzielcy? kpina – tutaj śmietankę spija sieć w postaci stałej sporej marży, a koszty i ryzyko są w 100% najemców i jeśli przyjdzie gorszy rok/dekada to zostaną z ręką w nocniku jak kierowcy Ubera w USA) walczą, ale pora, aby powiedzieć wprost – jeśli chcesz startować z konkurencją dla branży hotelowej, oferuj te same zasady.
    Jeśli airbnb oferowałby pokoje w domach lub wolne miejsce (ktoś jedzie na wakacje itd.) to nie problem. Problem zaczyna się, gdy amator tworzy sobie źródło dochodu z czegoś co nie jest do tego przeznaczone prawnie i społecznie.
    Przykładowo, gdyby mój sąsiad zaczął wynajmować mieszkanie nowym ludziom co kilka dni to w sumie bym to olał, bo np. mam dobry budynek, wyciszony, własne miejsca postojowe, wejście na drugim końcu korytarza… Ale u mojej babci w centrum, w kamienicy – w życiu. Tam słychać co sąsiad gotuje i o co się kłócą. Tamten budynek się nie nadaje. Tyle, że airbnb ma to gdzieś i to sąsiedzi takich najmujących muszą nagle walczyć z gośćmi „hotelowymi”, którzy zwalają im się na głowy. To sąsiedzi i otoczenie najmujących ponoszą większość ciężaru niedogodności gości np. nocnych bali, czy też zwykłego braku spokoju/miejsc parkingowych itp. Także sprawa wzrostu cen mieszkań i ich najmu gospodarczo nie jest bez znaczenia.
    Sami hotelarze, którzy są lokalnymi pracodawcami, muszą walczyć z wizją spadku obrotów, bo jednak odpływ gości wpływa na ceny lokalne. Zatem, jeśli kalkulowaliśmy inwestycję na 30 lat z średnim revpar 30usd, a minimalnie 20usd, a teraz się okazuje, że trwale z rynku ubywa 10% klientów i revpar spada o np. ~5-10% to w dobrym roku jest OK, ale w słabym robi się dramat.
    Do tego dodajmy coś czego się nie podkreśla – ludzie w airbnb nie są profesjonalistami i często w kryzysie mogą zachować się nieracjonalnie (w sensie, gdy braknie na ratę kredytu to ceny polecą poniżej rozsądnego minimum, bo dla nich brak 2-3 rat = wypowiedzenie kredytu).
    Na razie Uber pokazał co można zrobić z kierowcami – oni nie mają dobrych alternatyw (bo dla airbnb są np. po prostu wystawić się na booking.com i jest trochę takich lokali mieszkalnych tak najmowanych)
    Idea współdzielenia jest super, tyle, że od początku jest to nadużywane w sposób celowy i za zgodą sieci… zapowiedzi są szczytne, ale finalnie wychodzi bagno. Firma-Bóg-wie-skąd bierze swoją działkę, ręce umywa, a o resztę ma się martwić wynajmujący i najemca (Ci zarabiają lub oszczędzają, więc w miarę OK) i otoczenie (totalnie nie OK, otoczenie dostaje same koszty).
    Miasta mają się nauczyć z tym żyć? Istotnie – ja bym zaczął od innej stawki podatku od nieruchomości z krótkoterminowym wynajmem oraz wymogów związanych z dostępnością gospodarza przez 24h na miejscu wynajmu na wypadek problemów z jego gośćmi lub lokalem. Bo często sąsiad takiego „gospodarza” nawet nie ma gdzie zadzwonić lub zostanie zlany na całej linii. Także w przypadku, gdy infrastruktura na to nie pozwala (np. brak parkingów) lub procent wynajmowanych w ten sposób lokali w budynku/okolicy zbyt rośnie trzeba by ograniczenia wprowadzić. Bo np. ktoś kupuje sobie mieszkanie w kameralnym 12 lokalowym apartamentowcu w centrum – budynek mieszkalny w 100%. Po 2 latach okazuje się, że mieszka w hotelu, gdzie 2-3-4 mieszkania są stałe, a reszta to ciągłe zmiany ludzi. Wieczorami imprezy (klienci biznesowi lubią zabalować), a w weekendy turyści z zagranicy na stagparty… Żyć nie umierać.

    • Bardzo dziękuję za ten komentarz, ponieważ dopełnia od celowo wąskiego obrazu relacji miasta-gospodarka współdzielenia w zakresie turystyki. Piszę „celowo wąskiego”, ponieważ chciałem zwrócić uwagę na to, co jest w dyskusji na temat Airbnb i innych platform internetowych pomijane – że tworzą je także mieszkańcy, którzy mogą tworzyć sieci współpracy. O tym, jakie są, mówiąc łagodnie, wady samej gospodarki współdzielenia, już wiele napisano. Ten komentarz świetnie oddaje stan rzeczy w odniesieniu do konkurencji między tradycyjnymi usługami noclegowymi a „prosumenckimi” apartamentami. Pełna zgoda, różnica tkwi w kosztach wynikających z przepisów regulujących jakość techniczną oraz kosztów osobowych. Wymóg obecności/dostępności gospodarza (a więc odpowiedzialności) jest najprostszym i możliwym w szybkim czasie do egzekucji nakazem w jakieś mierze wyrównującym zasady konkurencji. Odnośnie innych wymagań jakościowych – mam szereg szczegółowych wątpliwości. Jednak dylemat „polityczny” władz miast i tak pozostaje – walka z airbnb to w dużej mierze walka z własnymi wyborcami, poza tym gospodarka współdzielenia jest częścią rzeczywistości, więc trzeba znajdować rozwiązania kompromisowe (ale nie na zasadzie totalnej pobłażliwości).

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s